Adam Ostoja
NAD BIEBRZĄ
Wciśnięci we wrzeciono płaskodennej łódki
w zachwycie wędrujemy po meandrach rzeki…
Za nami dni szczęśliwe, co kończył brzask krótki
i znój, który nam piasek sypie pod powieki.
Nie da się nam przytulić krypa chybotliwa,
lecz mi Cię transfokator aparatu zbliża.
Cisza zmierzchu, jak woda chłodna nas opływa
i umyka nam chwila, jak jaskółka chyża…
Nasz gondolier milczący uśmiecha się skrycie,
że dziwimy się rzece, żeśmy urzeczeni…
A w nas się budzi zazdrość o szuwarów życie,
o ich bezczas i o to, że nic ich nie zmieni.
Słońce całuje Twoją skórę złoto-bladą…
Twarz unosisz, na uśmiech odpowiedzieć skora,
już cienie coraz dłuższe na wodzie się kładą
i wiemy, że to wieczór, i że wracać pora.
Na szczytach trzcin ostatnie promienie się gaszą
i żegna nas chór ptaków i żaby, i traszki...
Na brzeg wynoszę lilie i tę miłość naszą.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.