Sanok był onegdaj miastem królewskim, czyli wolnym, jak to się pisze od święta. Jednak dzisiejsi mieszczanie nie zachowali z tamtych czasów jakichś praw czy przywilejów. Odwrotnie – coraz częściej mają poczucie, że ich miasto z powrotem staje się „szlacheckie”. Większość decyzji, jakie dotyczą mieszkańców, zapada albo w gabinecie burmistrza, albo w radzie miasta. Oba te ciała wprawdzie pochodzą z wyborów, ale – jak to w Polsce – w trakcie kadencji realizują zwykle własne cele.
CZYTAJ TAKŻE:
Dr Bodnar: Gdyby mnie posłuchano pandemia byłaby opanowana w miesiąc!
Przykłady: a to rada przemianowuje rondo Podpaska na Andrzeja Boboli; a to burmistrz zapowiada budowę mostu do prywatnych! Sosenek, by je można było częściowo wyciąć; a to ogłosi poszerzenie obszaru miasta o okoliczne wsie, choć one tego nie chcą; a to zapowie rychłe skomunikowanie Sanoka z nieistniejącą drogą S 19. Wszystko to sprawy wielkie, medialne, od których zależy przyszłość naszego, wyludniającego się miasta. Ale są i małe…
Oto „królewskie, wolne” (albo na odwrót) miasto, karmione co chwilę nową wizją, nie radziło sobie ze śniegiem, który tej zimy spadł większy niż zazwyczaj. Ciężki sprzęt i ludzie przez kilka dni odśnieżali dwa puste rynki i kilka głównych ulic; o boczne troszczyli się mieszkańcy – zwykle w podeszłym wieku. Kiedy przerzucali śnieg z chodnika na jezdnię, byli upominani przez straż miejską, że niszczą nawierzchnię! Odśnieżającym nie pomagała młodzież, dla której ruch przy śniegu mógłby zastąpić lekcje WF-u.
Od miesięcy obywatele jednej z dzielnic apelują do burmistrza o przywrócenie zawieszonych linii autobusowych. Zmieniono trasę z powodu remontu dwu ulic. I choć ten dawno się zakończył, ludzie nadal czekają na przywrócenie autobusu na starą trasę. Widocznie sprawa jest błaha, skoro burmistrz pozostaje głuchy; w ważnych apeluje o dialog, konsultacje, rozmowy…
Dawna Polska nie istnieje, ale pozostały po niej stare obyczaje. Znowu są miasta „nasze”, czyli te, którym władza centralna daje pieniądze i „nie nasze” – którym nie daje grosza. W ten sposób dzieli je na „swoje” i „obce”, mimo że pieniądze państwa pochodzą ze wspólnej kieszeni podatnika. Inny podział to miasta, których mieszkańcy mają coś do powiedzenia i takie, w których milczą; pozwalają władzy robić, co jej się podoba.
W XXI wieku miasta powinny uczyć obywatelstwa, a nie bezczynności, która rodzi bezradność. Wszystko jednak zależy od samych mieszczan; nikt nie wyręczy w decydowaniu o jakości życia lokalnej wspólnoty.
Henryk Brzozowski