– Nasze Spotkania mają pewien schemat, jednak w każdym z nich pojawiają się nowe elementy. Są to wystawy, projekcje, prelekcje albo happeningi. Do dziś wspominamy scenę zajęcia karczmy (tej w Rynku) przez oddział żołnierzy austro-węgierskich i starania właściciela, żyda, aby jego interes na tym nie ucierpiał. Wszystko to ja nazywam „wartościami dodanymi” spotkań, które bardzo sobie cenimy.
– mówi Artur Pałasiewicz.
Najcenniejszą materią są jednak same spotkania towarzyskie i niekończące się rozmowy, poświęcone głównie tamtej epoce. Przedmiotem uwagi są zazwyczaj nowe kolekcje, listy, pocztówki, różnego rodzaju druki i zdjęcia. Oczywiście, nie może zabraknąć sprawdzenia listy obecności i oznak radości, że w tym roku frekwencja jest lepsza niż przed rokiem. Burzą oklasków przyjmowani są ci, którzy nie stawili się na czas i pojawili się lekko spóźnieni. Doświadczył tego pochodzący z Krosna Piotr Tabisz, przewodnik beskidzki. – Przez ostatnie pięć dni wędrowałem z grupami po Bieszczadach, ale musiałem tak ułożyć program, aby tu dotrzeć. Dziś jestem z wami, a jutro od rana wracam w góry! – powiedział na usprawiedliwienie swego spóźnienia. Było już późne popołudnie, kiedy do ekipy dotarł z Rzeszowa „Carolus”. Nie krył radości, że udało mu się przybyć na spotkanie. Nie mniej cieszyli się wszyscy obecni, myśląc, że w tym roku go zabraknie. Najbardziej żałowano, że nie zameldował się w Sanoku Krzysztof Kopański (nick Kuk) z Przemyśla, niezwykle ważna osoba, rok w rok wnosząca bardzo wiele do Spotkań. Podkreślał to kilkakrotnie Artur Pałasiewicz, doceniając wkład „Kuka” w to dzieło.
A kiedy powiedziano już wszystko albo prawie wszystko, do głosu doszła muzyka. Od lat troszczy się o to Julian Pałasiewicz, brat stryjeczny Artura, muzykant nad muzykanty. Nie tylko gra na akordeonie, ale również pięknie śpiewa i to w kilku językach. Piosenki i przyśpiewki pochodzące z Kresów w jego wykonaniu tworzą wyjątkowy klimat i są wymarzoną oprawą Spotkań. W tym roku miano przeboju jubileuszowego ich wydania była piosenka pt. „Werhowyna”.
Pożegnaniom nie było końca. Sympatycznym elementem było wypicie specjalnego miodu z rogu Wikingów przez uczestników Spotkania, co ma wszystkim zapewnić zdrowie i szczęście. Przynajmniej do przyszłego roku, kiedy znów zjadą do Sanoka, aby uczestniczyć w kolejnym, już szesnastym Spotkaniu Miłośników Austro-Węgier. I wcale nie będą się przejmować wpisem jednego z fejsbukowiczów, zamieszczonym pod plakatem informującym o XV Spotkaniu, zarzucającym im, że „gloryfikują zaborców”. Przyjęli go ze śmiechem!
Oficer prasowy XV Spotkań Miłośników Austro-Węgier
Marian Struś